Translate

piątek, 1 kwietnia 2011

Sny w natarciu

Nie pamietam wszystkiego dokladnie.

Najpierw jakas ksiezniczka odziana w szaty rodem z czasow potopu szwedzkiego i Pana Tadeusza ;> zostaje oddana mi pod opieke.
Ja odziana z kolei w skorzany napiersnik obijany srebrna luska i lekka damsa kolczuge, podejmuje sie zadania.
Ksiezniczka ma wyjsc za maz niebawem i prosi mnie bym sprawdzila, czy jej przeznaczony maz, kocha ja choc troszeczke, bo widzieli sie raptem raz w zyciu.
Przyjmuje zlecenie.
Zaczynam podrywac bladego ksieciunia i niezle mi idzie. Ksieciunio (noszacy okularki w drucianych srebrnych oprawkach) z bardzo blond grzyweczka uwielbia spedzac czas w moim towarzystwie i zdaje sie wogole nie pamietac ze ma sie zenic.
Podczas ktoregos z naszych spacerow otacza nas krolewskie wojsko.
Wsrod nich jest rycerz gigantycznych rozmiarow(!!) ze dwa metry wzrostu jak nic, masywne ramiona...wymiekam ;] ale nie daje po sobie poznac, ze przykul moja uwage. Rycerz zdaje sie tez byc odporny na moj urok osobisty. Robi swoja robote.
Przychodzi krol i pyta 'czy czasem nie zapomnialam jakie jest moje zadanie'
odpowiedzialam, ze absolutnie i ze wlasnie je wykonuje.
Na co krol powiedzial, no to zobaczymy i przycisnal ksieciunia, by wyznal do kogo pala teraz goracym uczuciem.
Ksieciunio spojrzal na krola i nawet nie patrzac na mnie powiedzial, ze to nigdy nie ulegalo watpliwosci.
Decyzje podjal juz dawno temu i wybranka jego serca jest owa ksiezniczka, ktora kocha szalenie i nie moze sie doczekac slubu.
Na co ja powiedzialam: 'No, prosze.'
Potawierdzajac slowa ksieciunia i dodalam, ze mialam tylko sie dowiedziec, czy ksiaze kocha swoja przyszla zone, co zrobilam na jej wyrazne polecenie.
Wtedy ksieciunio i ksiezniczka padli sobie w ramiona i odbylo sie wesele, na ktore juz zaproszona nie bylam wiec nie mialam przyjemnosci ogladac.
Przenioslam sie natomiast gdzie indziej...
Inny czas i przestrzen.
W najblizszym miescie jest gigantyczny lunapark. Rollercoastery, zjazdy wodne, karuzele i diabelskie mlyny. Zabawa dla calej rodziny na tydzien.
Ogromny zjazd wodny zajmujacy ponad godzine jazdy zaczyna sie w miejscowosci gdzie mieszkam i ciagnia az do owego duzego miasta. Do glownego szlaku wpada mnostwo mniejszych. To niczym gigantyczna rzeka (z ta roznica ze w kazdym miejscu ma glebokosc 50 centymetrow)
Lodzie slizgaja sie poprostu po mokrej nawierzchni. Jest jedna gigantyczna lodz i mnostwo malych pojedynczych lodek.
Wsiadam ktorego slonecznego dnia do jednej z malych lodeczek i postanawiam przejechac sie kawalek.
Lecz juz po chwili lodeczka zostaje porwana bystrym nurtem i zapatrzona w fantastyczne krajobrazy dookola zapominam o czasie i doplywam do przystani koncowej w duzym miescie.
Tu wysiadam i zdaje sobie sprawe, ze nie mam zadnych pieniedzy przy sobie, ani telefonu, ani karty kredytowej i bede musiala droge powrotna odbyc na piechote.
Tuz obok slysze glosne przeklenstwa na ten sam temat. Patrze a to Sean Austin ktory tez zdal sobie sprawe, ze dal sie wciagnac w hipnotyczny rejs bez grosza przy duszy.
Zaczynamy rozmowe i nagle wkladajac dlon do kieszeni znajduje 4 banknoty 50 euro- trzy sa ok jeden jest podarty. Przypominam sobie, ze wlozylam je tam przed slubem ksiezniczki.(!!)
Ucieszeni, ze mamy jakas kase na powrot postanawiamy pozwiedzac troche lunapark, w ktorym sie znalezlismy.
Sean poszedl kupic bilety a ja stojac obok kas zobaczylam nagle blysk zlota pod stopami.
Schylilam sie i z pomiedzy betonowych plyt wyciagnelam piekny antyczny naszyjnik z wisorem w ksztalcie slonca. Pieknie wyrzezbiony, na grubyl plecionym zlotym lancuchu.
Pomyslalam, ze musi byc wart majatek i ...wsunelam go spowrotem miedzy plyty.
Podeszlam do Seana, kasjerka patrzyla na mnie podejrzliwie a ja powiedzialam:
'Znalazlam skarb i odlozylam go na miejsce'
A kasjerka powiedziala: 'Dziekuje, on jest moj.'
Poszlismy z Seanem zwiedzac, probowalam go zagadac o filmy, o aktorstwo, ale nie chcial rozmawiac wiec naburczalam, ze probowalam tylko podtrzymac rozmowe i byc mila ale skoro jest nadety to spoko. I sie obrazilam troche.
Nie rozmawialismy przez chwile az doszlismy do jednego z bocznych wejsc do pawilonu ktory zwiedzalismy.
Tam ogromne drzwi otwieraly sie na boczna uliczke za ktora widac bylo ogrodzone ogrody w ktorych odbywala sie wystawa warzyw i owocow.
Po drugiej stronie ulicy tuz przy ogrodzeniu stala jakas kobieta i machala do mnie salatą.
Odmachalam do niej (reka) i ona podeszla do nas ale nie chciala rozmawiac tylko jak gdyby pytala o kierunek tym machaniem, wiec powiedzialam jej, ze jesli chciala dalej ogladac warzywa i owoce to musi wrocic tam skad przyszla a ona do mnie po angielsku, ze mnie nie rozumie.
Wtedy wpadla do pawilonu jakas wycieczka dzieciakow i zrobilo sie strasznie glosno a kobieta juz odeszla wiec zaczelam za nia krzyczec po angielsku: "Excuseme!!"
Odwrocila sie wiec podeszlam do niej i wyjasnilam co poprzednio powiedzialam, ale ona tylko sie usmiechnela i powiedziala, ze ok. Potem poszla zwiedzac pawilon (z salata w reku).
Wzruszylam ramionami i razem z Seanem poszlismy zwiedzac dalej.
Wtedy dolaczyla do nas Mala.
Zatoczylismy juz prawie kolo w tym pawilonie, kiedy Sean stwierdzil, ze zrobimy sobie zdjecie i obejmujac mni zaczal sie ustawiac do fotki. Mala najpierw pozyczyla aparat od jakichs turystow, zrobila jedno i powiedziala, ze dziwnie jej sie robi zdjecia tym aparatem, a ja myslalam, zeby dac im adres e-mail zebym mogla odbitke dostac.
Potem podalam Malej moj aparat i kiedy Mala sie szykowala do zrobienia fotki (turysci gdzies poszli) zauwazyla ze zrobilo sie juz prawie ciemno w pawilonie choc z odleglych drzwi padalo do srodka swiatlo dzienne jeszcze.
Wtedy zobaczylismy z Seanem stojacy tuz za Mala samochod.
Zaczelam machac do Malej, zeby sie odsunela bo ktos chce przejechac. (Samochod mial wylaczone swiatla, wiec nie widzielismy go wczesniej)
W koncu Mala sie odsunela, ale samochod dalej stal.
Chwile pozniej otwarly sie drzwi i wysiadlo z niego pelno wampirow!
Zaczelismy uciekac.
Widzialam jak Eric Northman i Bill Compton probuja dobrac sie do Sookie, ale sie klocili ktory pierwszy ja ugryzie wiec Sean rzucil dzidami(???) i przyklul jednego i drugiego za ramie do ziemi wiec Sookie mogla uciec.
Uciekalismy teraz we 4.
Wybieglismy z pawilonu, wszedzie bylo pelno trupow i krwi ludzi, ktorzy zwiedzali park. Wszedzie bylo tez pelno wampirow, ale jak gdyby nas nie widzieli.
Mala i Sookie znalazly gdzies dwa rowery i juz zaczely uciekac owa wodna droga, ktora tu przybylam (teraz jednak rzeka byla zupelnie sucha i przypominala szeroka, brukowana czerwonymi ceglami ulice.)
Mala powiedzial, ze Sean juz prowadzi dwa rowery dla mnie i dla niego.
Nie czekajac na nas Sookie i Mala ruszyly. Chwile pozniej ja i Sean tez wyruszylismy. Sean jechal szybciej niz ja wiec zostalam troche w tyle, gdy nagle cos pociagnelo mnie w tyl i spadlam z roweru. Tlum uciekajacych ludzi przeszkadzal mi sie podniesc, lecz juz chwile potem poczulam silne ramiona podrywajace mnie w gore, ponad tlum.
Spojrzalam. To byl ow rycerz. Gigantyczny.
Wzial mnie na rece a ja zdalam sobie sprawe, ze on jest wampirem.
Powiedzial spokojnie:
'Nie boj sie, ja Ci pomoge'
Mial w sobie jakas taka lagodnosc, ktorej zaufalam od razu.
Przytulilam sie do niego i poczulam jak cos w nim sie poruszylo, jak sie napial i jak zaczal tracic kontrole, ale walczyl mimo wszystko.
Skrecil lekko w prawo z owej drogi i wtedy zobaczylam jego kly. Chwile potem zapadla ciemnosc.
Kiedy znow wrocilam do swiadomosci patrzylam na wszystko jakgdyby z boku.
W pomieszczeniu znajdowal sie stol nad ktorym zawisla kula energii w ktorej wnetrzu widzialam siebie. Stalam patrzac przed siebie niewidzacymi oczami, jak zahipnotyzowana.
W pomieszczeniu na wprost stolu stal a moze siedzial raczej z lokciami wspartymi na blacie, mezczyzna.
Mial w sobie cos...czemu nie moglam sie oprzec. Nie byl ani przystojny anie brzydki, byl elektryzujacy, kazdy moj zmysl.
Mial w sobie majestat i wladze. Czulam strach i podniecenie patrzac na niego.
Wpatrywal sie we mnie ta w kuli energii.
Tuz obok na ziemi skulony w poklonie trwal gigantyczny wampir-rycerz.
Na jego twarzy widniały siniaki, jedno oko miał podbite i ślady krwawych łez wokół oczu.
'Panie' - blagal z pochylona glowa -'pozwol mi ja miec'
Ale tamten jakby go wogole nie sluchal.
Z tajemniczym usmiechem zrobil gest dlonia i pomiedzy nim a kula zmaterializowal sie przedmiot.
Drobny sztylet o czrnej rekojesci i czarno czerwonym zdobionym ostrzu (przypominal troche noz do filetowania ryb gdyby nie zdobienia)
Ja w kuli zauwazylam przedmiot od razu, nie widzac zupelnie osob w pomieszczeniu.
Wyciagnelam reke i przebijajac kulista energie otaczajaca mnie chwycilam noz i wciagnelam go do wnetrza kuli.
'Niesamowite' - powiedzial zafascynowany "Mistrz"
Jakos wiedzialam, ze to szef wszystkich wampirow.
Zrobil drugi ruch dlonia i w powietrzu jak poprzednio zmaterializowal sie przedmiot.
Róża. Bez łodygi, sam kwiat. Czerwona jak krew.
Znow wyciagnęłam dłoń.
Z nożem w lewej i kwiatem róży w prawej, zniknęłam razem z kulą.
Mistrz wyprostował się i nie słuchajac bełkotliwych próśb powtarzanych bez ustanku przez Giganta powiedział tylko:
'Idź, upewnij się, że podobał jej się mój prezent'
I odesłał gigantycznego wampira.
Tamten skulony jak pies wybiegł z pomieszczenia.
Mistrz wyprostował się i uśmiechnął do samego siebie a potem powiedział:
'Reszte zrobie sam' i wyszedł za tamtym.
Wszedl do waskiego korytarza i zaczal przyspieszac, potem juz biegl. W biegu zrzucal z siebie ubrania by na koniec zmienic sie w wielkiego czarnego wilka i wybiec w swiat.
Ja wrocilam do swojego ciala.
Bylam...Szczurem.
Wielkim szczurem. Uciekalam. Gonily mnie wilki.
Kiedy mnie doganialy, odwracalam sie, zmienialam i wyciagalam przed siebie sztylet. Na jego widok, wilki kulily sie i uciekaly. Wtedy ja znow sie zmienialam i bieglam dalej pod postacia szczura.
Kiedy kolejni wilczy przesladowcy nastepowali mi na piety znow sie odwracalam i wyciagalam noz.
W prawej dloni sciskalam ogromny piekny Diament.

Dobieglam do jakichs drzwi, zmienilam sie w czlowieka otworzylam je i zobaczylam dziwnie znajomy korytarz.
Mimowolnie zaczelam szukac porzuconych ubran ale ich nie znalazlam, cofnelam sie. Wiedzialam, ze to nie dobra droga.
Zamknelam drzwi i...w pewnym oddaleniu posrod tlumu uciekajacych zobaczylam wampira-giganta.
Stal niczym gora posrod rzeki. Patrzyl na mnie i powiedzial:
'Jesli nie mozesz sama znalezc drogi, idz z innymi'
Nie zrobil zadnego ruchu, nie zblizyl sie nawet o krok. Odwrocilam sie pobieglam razem z innymi, ale juz kawalek dalej znow odbilam od glownego nurtu uchodzcow...


Trafilam do kosciola. Nie wiem jak mi sie to udalo, ale bylam w ogromnej katedrze. Drzwi na zewnatrz byly szeroko otwarte i wpadal przez nie blask dnia.
Usiadlam w czwartej lawce od konca.
Na tle drzwi zamajaczyla sylwetka kobiety.
Weszla do srodka i podeszla do mnie.
To byla jedna z moich ciotek (nie mam takiej ciotki na prawde)
Przyniosla mi wielkanocne sniadanie.
Rozwinelam chuste i zobaczylam krojony chleb i ser.
Powiedzialam ciotce, ze nawet tutaj nie czuje sie bezpiecznie, ze wiem, ze oni moga tu przyjsc.
Czulam, ze ow tajemniczy Mistrz jest juz blisko, gdzies w okolicy i ze to tylko kwestia czasu. Ale nie mialam sie gdzie ukryc. Nie bylo na ziemi takiego miejsca.

Obudzilam sie, probujac odnalezc w tym snie choc slad mojego wampira. Nadaremnie.
Chyba opuscil mnie na zawsze.
Wampiry-wilki...tego jeszcze nie bylo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz